Śmiać się czy płakać?! Z punktu widzenia warszawskiego kibica powodów do radości nie ma żadnych.
Mistrzowie Polski AZS AWF Folc Warszawa przegrali drugi mecz z rzędu. W sobotę polegli w Krakowie z Juvenią – 22:30. Przypomnijmy, że tydzień temu na własnym boisku ulegli Posnanii 17:28.
Gdyby jednak wyłączyć stołeczne sympatie, to wypadałoby piać z zachwytu! Takiego sezonu w polskim rugby nie było od lat. Sensacja goni sensację, a sytuacja w tabeli zmienia się jak w kalejdoskopie.
Tydzień temu jedyną niepokonaną drużyną w lidze była Lechia Gdańsk. Budowlani Łódź, aktualni wicemistrzowie Polski, mieli zaś na koncie zwycięstwo i aż dwie porażki (z Posnanią i Juvenią). Do Gdańska łodzianie jechali więc jak na skazanie, a skończyło się ich zdecydowanym zwycięstwem 23:3.
Warszawski AZS AWF też mógł wygrać mecz w Krakowie. Pod jednym warunkiem: gdyby akademicy potrafili wytrzymać napór krakowian w młynach dyktowanych, czyli sytuacjach, gdy ośmiu graczy z każdej drużyny wiąże się ze sobą i pcha z całych sił, a piłka jest wrzucana między nich (patrz zdjęcie).
Najtrudniejsze zadanie spoczywa wówczas na graczach pierwszej linii. To na ich barkach opiera się ciężar 800-kilogramowej formacji. To oni muszą pchać, wytrzymywać napór kolegów z własnej drużyny i rywali. To dlatego mówi się, że dobry filar (czyli zawodnik z I linii) to taki rugbista, który nie ma szyi, wyciska na ławeczce minimum 150 kg, przysiada ze sztangą 200, a kiedy przed nim wyrasta ściana, to bez zastanowienia rozbija ją głową. Co bardziej złośliwi dodają, że myślenie nie jest specjalnie ważną sprawą na tej pozycji, ale to nieprawda (autor sam grywał, więc wie, co pisze).
Bez filarów meczu często nie da się wygrać, choć nie raz i nie dwa nie dotykają oni piłki. Nonsens? Absolutnie nie. Młyny dyktowane zdarzają się w meczu bardzo wiele razy. Jeśli ekipa przegrywa niemal wszystkie, to koledzy z drużyny mogą zapomnieć o rozgrywaniu akcji. A tak właśnie było w Krakowie.
I choć AZS wciąż ma lepszą formację ataku od Juvenii, to totalna dominacja krakowian w młynach dyktowanych spowodowała, że akademicy wracali do Warszawy w podłych nastrojach. Dwa razy ich młyn został wepchnięty na pole punktowe przez rywali.
– Ferie się skończyły, ale frekwencja na treningach wciąż jest wakacyjna. To główna przyczyna tego, że gramy nie najlepiej. Mam nadzieję, że ta porażka obudzi niektórych moich zawodników i wreszcie zaczniemy normalnie pracować – mówi trener AZS Zdzisław Szczybelski.
Powody do radości mają za to w Sochaczewie. Walczący o powrót do I ligi Orkan pokonał 31:0 Skrę Warszawa w derbach Mazowsza.