W Wiśle nie tylko piłkarze powoływani są do reprezentacji Polski. Szef działu marketingu Grzegorz Falk to jeden z naszych najlepszych rugbistów.
– Dla takich ludzi jak ja, którzy mają dużo energii i potrzebują rywalizacji, to idealna dyscyplina sportu. Jest tu dokładnie to, o co chodzi: kontakt, próbowanie siebie, ale też szacunek dla rywali – mówi Grzegorz Falk, rugbista Juvenii Kraków, reprezentant Polski. Znany także jako dyrektor ds. marketingu Wisły Kraków SA.
– Od dwóch lat cały urlop wykorzystuję na swoje zgrupowania i inne sportowe obowiązki – mówi 34–letni postawny blondyn. Od wczoraj jego menedżerskie biurko przy ul. Wielickiej znów jest puste, bo kadra wezwała go do Warszawy – na zgrupowanie przed meczem z Czechami. Ci, którzy znają Falka tylko jako faceta w eleganckim garniturze, w niedzielę na stadionie Polonii przy Konwiktorskiej będą mogli obejrzeć go w koszulce z numerem 4. Numery w rugby odpowiadają boiskowym pozycjom, a dyrektor to lewy wspieracz, gracz II linii młyna.
– W reprezentacji rozegrałem kilkanaście oficjalnych meczów, w tym sześć eliminacyjnych do Pucharu Świata 2011. Od dwóch lat jestem podstawowym zawodnikiem, to daje mi olbrzymiego sportowego kopa – nie ukrywa Falk. Trenuje pięć razy w tygodniu, w ubiegłym sezonie z Juvenią sięgnął po brązowy medal mistrzostw Polski. „Typowy fighter, bez niego w składzie drużyna klubowa traci 40% wartości. Bardzo dobre warunki fizyczne i niezły potencjał ruchowy” – taką opinię o Falku wystawił ktoś na stronie internetowej Warszawskiego Towarzystwa Rugby „Barbarians”. Wspomniał też o podatności na kontuzje… – Według mnie kontuzja to coś, co unieruchamia cię w łóżku. A ja taką sytuację miałem tylko raz – kiedy ze stawu wyskoczyła mi kość obojczykowa. Miałem wtedy operację, przez tydzień leżałem w domu, ale potem wróciłem z temblakiem do pracy – opowiada.
Były jeszcze m.in. pęknięte dwa żebra (podczas sparingu kadry w kwietniu 2007), a wcześniej nieprzyjemne złamanie kości łódeczkowatej, po którym przez prawie rok nosił gips na ręce. – Niespecjalnie mi to przeszkadzało, nie wykonuję przecież pracy fizycznej – mówi Grzegorz Falk.
Rugby to nie pierwszy jego sport. W wieku szkolnym był dobrze zapowiadającym się pływakiem. – Zdobyłem dwa brązowe medale mistrzostw Polski juniorów starszych, byłem powołany do kadry Polski. Moja przygoda z pływaniem skończyła się jednak w wieku 17 lat. Przez następnych sześć lat była siłownia, koszykówka, ale tak naprawdę czegoś mi brakowało, byłem sportowo zagubioną osobą.
Zagubioną – nie znaczy nie interesującą się sportem. Grzegorz Falk był bowiem kibicem Wisły, takim jeżdżącym za drużyną na mecze wyjazdowe. I właśnie z X sektora stadionu przy Reymonta trafił na boisko Juvenii.
– Mój kolega z Wisły, Marek Odoliński, grał już wtedy w Juvenii. Przez rok mnie namawiał, żebym przyszedł – opowiada Falk. – W końcu, pamiętam jak dziś, w święta wielkanocne wybrałem się na mecz II–ligowej Juvenii. Wyglądało to „masakrycznie” – tak jak granie w piłkę w szkole podstawowej: tam gdzie piłka, tam wszyscy zawodnicy. Trzydziestu panów naparzało się nie za bardzo chyba wiedząc, o co chodzi w tej dyscyplinie sportu… Na pierwszy trening poszedłem we wrześniu. Tak mnie to wciągnęło, że trwa już 11 lat.
W tym czasie Juvenia stała się czołowym polskim klubem. Falk nie tylko grał, ale sprowadzał tytularnych sponsorów – firmy Statoil i Salwator. W Statoilu sam pracował, jednak robienie kariery handlowca w pewnym momencie przestało go bawić. – Firma wychodziła z założenia, że skoro jesteś bardzo dobrym handlowcem – a ja byłem najlepszym – to masz nim być nadal, bo przynosisz pieniądze. A ja kończyłem studia na kierunku marketing i zarządzanie – i chciałem zawodowo się rozwijać. Zawsze moim marzeniem była praca w Wiśle. Siedząc jednak na trybunach to marzenie wydawało się nierealne.
Był luty 2005 roku, gdy Wisła ogłosiła, że ma nowego dyrektora ds. marketingu. Przedstawiono go jako rugbistę oraz członka Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków. – Poprzez działalność w stowarzyszeniu tak naprawdę zacząłem się do klubu zbliżać. Bo wcześniej dla nas, kibiców, istniała jakby żelazna kurtyna między nami a klubem – nie ukrywa Grzegorz Falk.
W ciągu pięciu lat pracy w Wiśle skończył podyplomowe studia na kierunku zarządzanie organizacjami sportowymi w Unii Europejskiej, a w klubie zbudował liczący 9 osób zespół zajmujący się szeroko rozumianym marketingiem (bo także organizacją meczów). – Przez pierwszy miesiąc pracy spałem po dwie godziny z otwartymi oczami. Byłem w pracy o piątej rano, wychodziłem o północy. Potem były dwa lata bardzo ciężkie, bo nie mieliśmy sukcesu sportowego – a wtedy jest dużo trudniej zdobyć sponsorów, przyciągnąć kibiców. Udało się na szczęście ten okres przetrwać i teraz pracuje nam się dużo łatwiej.
Dzięki temu Grzegorz Falk może poświęcić się swojej pasji. – Rugby to piękny sport – opowiada z przejęciem. – Jestem przekonany, że jeżeli w Polsce mielibyśmy do wyboru na wysokim poziomie i rugby i piłkę nożną, to piłka wcale nie byłaby na pierwszym miejscu. Albo byłoby podobnie jak we Francji, gdzie na południu numerem 1 jest rugby, a na północy piłka nożna. Na meczach rugby kibice różnych drużyn siedzą przemieszani, piją piwo i wszyscy dobrze się bawią. Jest przyjazna atmosfera, trochę pikniku. A na boisku walka, ale zgodna z regułami gry. Nie ma tego teatru, który towarzyszy piłce nożnej: udawania, pojękiwania, kłótni z sędziami. W rugby sędzia jest święty.
Jest i „trzecia połowa”… – Gospodarz zaprasza przeciwnika na kolację. I wtedy ci goście, którzy dawali sobie na boisku mocno w kość, wypiją wspólnie piwko, zjedzą kiełbaskę – tak jest po każdym meczu – mówi Falk. – Sam pamiętam sytuacje, gdy na boisku faceci dali sobie po razie, a po meczu robili wspólne zdjęcie: jeden z podbitym prawym, drugi z podbitym lewym okiem.
Pojedynki rugby z udziałem Falka widziało kilku zawodników Wisły. – Na meczach mojej Juvenii byli Arek Głowacki, Konrad Gołoś, Kuba Błaszczykowski – wylicza dyrektor. Z satysfakcją dodaje, że gdy w klubie tworzono film motywacyjny dla piłkarzy, to za jego bohaterów posłużyli właśnie rugbiści…
Kadra polsko–francuska
Najbliższa niedziela to ważny dzień dla polskiego rugby. Nasza reprezentacja musi wygrać z Czechami, by przedłużyć nadzieje na awans do Dywizji 1 i do Pucharu Świata 2011 w Nowej Zelandii. Szanse na to nie są duże, ale trzeba pamiętać, że Polska i tak już krok zrobiła – awansując do Dywizji 2A. Poziom kadry podniósł się po tym, jak trener Tomasz Putra odszukał i powołał do kadry zawodników z Francji o polskich korzeniach. – Od początku uważałem, że to dobry pomysł. A kilka meczów pokazało polskim zawodnikom, że jeżeli na boisku są Francuzi, to my zdecydowanie lepiej się prezentujemy – mówi Grzegorz Falk. Na stadionie Polonii znów pewnie będzie dużo więcej ludzi niż na jej piłkarskich meczach. Gdy polscy rugbiści wiosną grali na Konwiktorskiej z Belgami, na trybunach zasiadło ponad pięć tysięcy kibiców.
Tomasz Bochenek