Duży sukces, duża sensacja: Czechy-Polska 7:13. W hokeja? Nie. No, tak dobrze, to jeszcze nie ma. Nasi wygrali w rugby. Sensacja polega na tym, że Polacy jeszcze w poprzednim sezonie występowali w światowej czwartej lidze (dziś w trzeciej, zwanej Dywizją 2a), a Czesi byli dwie „półki” wyżej. O sukcesie można mówić tym bardziej, że to mecz w eliminacjach do Pucharu Świata. I teraz najważniejsze, właśnie na temat Pucharu Świata – gwoli wyjaśnienia, po co w ogóle zawracam Czytelnikowi głowę „jakimś” rugby…
To czwarta (!!!) pod względem znaczenia impreza sportowa globu – po igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata w piłce nożnej i lekkiej atletyce. To nie rugby, jak się wciąż u nas uważa, jest egzotyczne. To raczej Polska jest dla rugby egzotyczna. Puchar Świata rozgrywa się od 21 lat, a o start w ostatniej edycji ubiegało się 95 federacji. Wcześniej europejskie potęgi walczyły o Puchar Pięciu Narodów, choć na Starym Kontynencie każdy chłopak z jajem wiedział, że są jeszcze tacy giganci tej gry, jak Nowa Zelandia, Australia i RPA. I oto okazało się, że tytuły zdobywają przede wszystkim przedstawiciele tych właśnie nacji, a tylko raz – w 2003 roku w Australii, wygrali Anglicy. Ważniejsze było jednak zainteresowanie: frekwencja – np. podczas meczów ostatniego Pucharu Świata we Francji – wynosiła po 80 tys. widzów, a cały turniej z trybun i w telewizji oglądały 4 miliardy ludzi! Z samej tylko Portugalii – od zawsze piłkarskiej przecież, a w rugby bez szans na sukcesy – na każdy mecz jej reprezentacji przyjeżdżało do Francji po 20 tys. fanów. Oto dlaczego warto traktować bieganie z jajem pod pachą poważnie i przyjrzeć się próbie zaistnienia Polski w świecie dobrego rugby. Tym bardziej, że to próba dość ciekawa…
Reklama
Grający przez wiele lat w znakomitej francuskiej lidze obecny trener naszej kadry Tomasz Putra postanowił sięgnąć po potomków polskich emigrantów mieszkających we Francji. Skorzystał z liberalnych przepisów IRB, pozwalających na występy w drużynach narodowych graczy bez paszportów danego państwa, jeśli tylko są w stanie udowodnić swoje pochodzenie do drugiego pokolenia wstecz. W ten sposób w naszej reprezentacji pojawili się: Yaan Lewandowski, Bastien Siepielski, Stanislas Krzesiński, Ciril Monarcha, Fabien Kwarta i Etienne Zyk. Francuzi pewnie z polskością po mieczu. Bo są też, patrząc na nazwiska, zapewne i po kądzieli: Romuald Berthe, Cedric Vaissiere, Donald Gargasson…
To przede wszystkim oni wygrali z Czechami. Można oczywiście wybrzydzać, że to chłopaki nie całkiem stąd. Ale od czegoś trzeba zacząć. Chyba lepsze to niż przyglądanie się, jak Mirek (Klose), Piotr (Trochowski) czy Łukasz (Podolski) strzelają gole dla innego kraju. Bo ktoś ich kiedyś przegapił.
Michał Żurowski (Express Bydgoski)