Rozmowa z Maciejem Gnychem, rugbistą Juvenii, który po ciężkiej chorobie wrócił na boisko.
– Jeszcze siedem miesięcy temu walczył Pan o życie na oddziale intensywnej terapii szpitala, a w sobotę zagrał Pan w pierwszych oficjalnych zawodach.
– Badania lekarskie wykonałem w piątek, a w sobotę wystąpiłem w składzie mojego macierzystego klubu RC Częstochowa w turnieju Polskiej Ligi Rugby „siódemek” w Lubinie, gdzie zajęliśmy trzecie miejsce. Z kolei teraz istnieje duża szansa, że w najbliższą niedzielę wrócę do składu Juvenii.
– Ekspresowo wrócił Pan do uprawiania sportu.
– Zgadza się. Zaskakuję najbliższą mi osobę w życiu, czyli moją mamę. Jednocześnie mogę ją trochę martwić, bo moje problemy zdrowotne bardzo ją dotknęły. Teraz mama bez przerwy dopytuje się o mój stan, jako że regularnie jestem poddawany kontroli medycznej i konsultacjom chirurgicznym. Jednak zanim poszedłem do lekarza medycyny sportowej, który pozwolił mi wrócić do gry w rugby, udałem się na kompleksowe badania analityczne. Po wręcz książkowych wynikach, które nie stawiają żadnego „ale”, ze spokojnym sumieniem wróciłem do pełnej aktywności.
– Pragnienie szybkiego powrotu na boisko przysłużyło się tempu rekonwalescencji?
– Zdecydowanie tak. W szpitalu przebywałem w gruncie rzeczy krótko, bo tylko miesiąc, ale poznawałem ludzi, którzy bywali tu pół roku, rok lub stale wracali. Mentalność tych osób była kiepska, widziałem pełne zrezygnowanie z powodu braku celu, do którego chcieliby dążyć. Wyjście ze szpitala wcale nie było dla nich celem, bo tkwili w chorobie. Ja od pierwszych chwil czułem wielkie pragnienie, żeby się stąd wyrwać.
– Wrócił Pan do drużyny będącej na fali, która jest na najlepszej drodze, aby po dwóch sezonach awansować do ekstraligi.
– Najbliższe trzy mecze fazy play-off rozstrzygną, czy zagramy w najwyższej klasy rozgrywek. Bardzo na to liczę, choć zawsze istnieją wątpliwości, czy po kilku ewentualnych porażkach w ekstralidze nie „siądzie” atmosfera w zespole, która jest naszym ogromnym atutem.
Źródło: Dziennik Polski