Rugbiści Blach Pruszyński Budowlanych po raz pierwszy w historii sięgnęli po podwójną koronę. I to w sezonie, w którym nikt nie dawał im większych szans nawet na najniższy stopień podium.
Budowlani w maju cieszyli się z trzeciego Pucharu Polski. Wczoraj w finale krajowych mistrzostw po niesamowitym spotkaniu pokonali Arkę Gdynia i to na jej terenie. Utracone przed rokiem złoto wróciło więc tam, gdzie jego miejsce – do Łodzi.
Obie drużyny zdobyły cztery z ostatnich pięciu mistrzowskich tytułów. Już sam ten fakt świadczy, że w finale spotkali się najlepsi z możliwych. Tych, którzy sądzili inaczej, do zmiany zdania musiały przekonać zeszłotygodniowe półfinały. Budowlani pokonali wówczas w Gdańsku faworyzowaną i naszpikowaną gwiazdami Lechię, natomiast Arka wysoko wygrała z rewelacją rundy jesiennej – Juvenią Kraków.
W sezonie zasadniczym dwukrotnie górą była Arka. W ostatnich tygodniach łodzianie grali jednak niezwykle widowiskowo i skutecznie, przez co w niedzielnym finale nie było zdecydowanego faworyta. Eksperci minimalnie większe szanse dawali gdynianom, których głównym atutem były własne boisko oraz głośno dopingujący kibice. A także Dawid Banaszek. Reprezentant kraju, sprowadzony na decydujące mecze sezonu z ligi francuskiej, w ostatnich trzech spotkaniach zdobył aż 51 pkt, w tym wszystkie w wygranym 16:15 kwietniowym pojedynku z Budowlanymi. – Na pewno czeka nas dużo biegania, bo Banaszek będzie próbował ciągle nękać nas dalekimi kopami. Wyłączenie go z gry będzie jednym z kluczy do zwycięstwa – mówił przed spotkaniem Andrzej Milczak, skrzydłowy łodzian.
I choć Banaszek zdobył wczoraj 13 pkt, na Budowlanych to nie wystarczyło. Goście zagrali bowiem chyba najlepsze spotkanie w sezonie. Udowodnili tym samym, że złoto im się po prostu należy. Wynik skutecznym kopem z rzutu karnego otworzył Banaszek. Chwilę później w ten sam sposób piłkę między słupami umieścił Tomasz Stępień. Kopacz Budowlanych w przekroju całego meczu skutecznością jednak nie imponował. – Paru karnych nie wykorzystałem, ale jednak trochę tych punktów do ostatecznego triumfu dołożyłem. Wierzę więc, że nikt mi tych niecelnych kopów wypominać nie będzie – śmieje się Stępień.
Zanim Stępień doprowadził do wyrównania, na boisku doszło do skandalu. Zawodnik gospodarzy Marek Skindel trzykrotnie uderzył pięścią w twarz leżącego na ziemi Dominika Fortunę. W efekcie łodzianin doznał wstrząśnienia mózgu, które nie pozwoliło mu dotrwać do końca meczu. – To był po prostu chuligański wybryk i na pewno tak tego nie zostawimy – powiedział po meczu Żórawski. Całego zdarzenia nie widział sędzia główny, ale usprawiedliwia go to, że był skoncentrowany na grze. Nic nie tłumaczy jednak sędziego liniowego, który takie brutalne zagrania po prostu widzieć musi.
Fortuna był zresztą jednym z trzech zawodników gości, którzy zakończyli mecz ze wstrząśnieniem mózgu. Taki sam los spotkał również Tomasza Stępnia i Dariusza Kaniowskiego. – Być może dlatego w drugiej połowie miałem problemy z trafianiem karnych – zastanawia się Stępień.
Po 20 minutach łodzian na prowadzenie 8:3 wyprowadził doświadczony Krzysztof Serafin, który chwilę wcześniej zastąpił kontuzjowanego Fortunę. Goście nie zdążyli się nim jednak zbyt długo nacieszyć, bo już pięć minut później do remisu doprowadził Łukasz Szostek, a na 10:8 podwyższył Banaszek. Ta dwójka była najlepszymi graczami gospodarzy na początku meczu. Niestety dla nich, Szostek nie dograł nawet do końca pierwszej połowy, bo w jednym ze starć z potężnym Merabem Gabunią został tak mocno trafiony w głowę, że boisko opuszczał, chwiejąc się na nogach.
Jego zejście było punktem zwrotnym pojedynku. – Szostek jest mózgiem Arki, która bez niego kompletnie nie umiała znaleźć sposobu na naszą bardzo dobrą defensywę. Dzięki temu również i nam grało się łatwiej, momentami potrafiliśmy zepchnąć rywali do desperackiej obrony, która wyraźnie nie radziła sobie z naszymi kombinacyjnymi akcjami – uważa kopacz Budowlanych Tomasz Grodecki.
Tak było chociażby w jednej z ostatnich akcji pierwszej połowy, gdy łodzianie trzykrotnie formowali młyn, a ich determinacja została nagrodzona przyłożeniem Milczaka (na 16:10).
Druga połowa – podobnie jak pierwsza – rozpoczęła się od skutecznego karnego Banaszka. W ciągu kolejnych dziesięciu minut rewelacyjnie łodzianie zdobyli jednak dwa kolejne przyłożenia (Stępień oraz najlepszy na boisku Gabunia). Gdy kopacz Budowlanych podwyższył na 28:13, wydawało się, że losy mistrzostwa są już rozstrzygnięte.
W grze łodzian coś się jednak zacięło, a Arka rzuciła się do desperackich ataków. W efekcie w 65. min gospodarze zmniejszyli straty do zaledwie pięciu punktów (28:23). – Na własne życzenie sprawiliśmy sobie w końcówce niepotrzebną nerwówkę. Zaczęliśmy popełniać głupie błędy, a zamiast uspokoić grę, kopaliśmy piłkę jak najdalej od siebie – przyznaje kapitan drużyny Maciej Pabjańczyk. A trener Żórawski dodaje: – Chyba zbyt szybko uwierzyliśmy, że ten mecz jest już wygrany.
Łodzianie po przetrzymaniu naporu rywali w ostatnich minutach zagrali mądrze i dojrzale. Po wykopie w aut Pabjańczyka mogli cieszyć się z czwartego tytułu mistrza Polski. A także z pierwszej w historii klubu podwójnej korony. Dla Arki finałowa porażka była najboleśniejszym momentem sezonu. – Kolor medalu zupełnie mi się nie zgadza. Jest jakiś blady. Jesteśmy tym zawiedzeni – powiedział tuż po meczu trener pokonanych Maciej Stachura, pochodzący zresztą z Łodzi.
W zupełnie innym nastroju był trener polskich królów rugby: – Ten sezon był dla nas wszystkich niesamowity, bo przed jego rozpoczęciem nikt nie dawał nam większych szans na medale – podsumowuje Żórawski, który już w pierwszym roku pracy osiągnął z Budowlanymi historyczny sukces. – Nawet w najpiękniejszych marzeniach nie przypuszczałem, że możemy zakończyć sezon z podwójną koroną. To, co osiągnęliśmy, mogę podsumować tylko w jeden sposób: tak tworzy się legenda.
Arka – Budowlani 23:28 (10:16)
Sędzia: Salem Attalah (Francja)
Punkty: Banaszek 13, Szostek, Wojaczek po 5 – Stępień 13, Serafin, Gabunia, A. Milczak po 5.
Budowlani: Sachrajda, Bobryk, Królikowski, Kata, Fortuna, Ławski, Niedźwiecki, Gabunia, Pabjańczyk, Żórawski, Dułka, Gomulak, Hotowski, A. Milczak, Stępień oraz Serafin, Szyburski, Grodecki, Kaniowski, Maciejewski, Grabski.
Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź